Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

U2 - The Unforgettable Fire

U2 - The Unforgettable Fire
1984 Island Records 

1. A Sort Of Homecoming    5:28
2. Pride (In The Name Of Love)    3:49
3. Wire    4:19
4. The Unforgettable Fire    4:55
5. Promenade    2:34
6. 4th Of July    2:14
7. Bad    6:08
8. Indian Summer Sky    4:19
9. Elvis Presley And America    6:22
10. MLK 2:32

U2 powstali w Irlandii, gdy w Wielkiej Brytanii właśnie przetoczyła się fala punk rocka. Formacja z Dublina nigdy nie miała ambicji grać takiej muzyki, ale nie miała też umiejętności muzycznych, by aspirować do roli wirtuozów rocka. Dlatego punk rock był dla U2 przydatnym zjawiskiem, które dało im argumenty do istnienia i do tego, żeby dążyć do osiągnięcia sukcesu w show-biznesie. Muzycy początkowo poruszali się stylistycznie wokół muzyki nowofalowej, choć nie przeszkodziło im to wygrać konkurs „Pop Group '78" w Limerick. W tym samym roku grupę opuścił starszy brat The Edge'a, Dik Evans, który dołączył do kontrowersyjnego, postpunkowego i undergroundowego zespołu Virgin Prunes. Obie formacje występowały początkowo na jednej scenie, na której Virgin Prunes poprzedzał koncerty U2. Od chwili, gdy grupa zyskała menadżera w osobie Paula McGuinnessa, wyraźnym celem stało się osiągnięcie sukcesu komercyjnego. Mimo wszystko początkowo w muzyce U2 nadal słyszalne były nowofalowe naleciałości. Zarówno debiutancki album "Boy" (1980), jak i drugi "October" (1981) z pewnością można uznać za płyty rockowe z elementami nowofalowej surowości. Oczywiście od początku słychać było swoiście "hymniczne" zacięcie wokalisty, które miało potencjał, by rozwinąć się w kierunku charakterystycznym dla tzw. rocka stadionowego. W repertuarze grupy były również chwytliwe kompozycje, które mogły zapewnić jej silną pozycję na rynku muzyki pop. Póki co ukazał się jednak album "War" (1983), który był swoistym zwieńczeniem tego pierwszego, "nowofalowego" okresu działalności grupy. Płyta jednak różniła się od dwóch poprzednich. O wiele wyraźniejsze stały się w muzyce grupy atrybuty rocka stadionowego i hymnowość. U2 gubiła gdzieś tę nowofalową prostotę i skromność. Brzmienie stało się potężniejsze, pełniejsze, co zapewniło pierwszy większy sukces komercyjny. Nadal była to jednak przede wszystkim muzyka rockowa, swoiście oszlifowana "nowa fala". Dalej już w tej stylistyce nie dało się pójść. Można było wydawać kolejne albumy w podobnym charakterze, albo spróbować czegoś nowego. U2 postanowiło poszukać nowego kierunku a płyta "The Unforgettable Fire" miała być pierwszym krokiem w tę stronę.

By ruszyć w nową stronę potrzeba było zatrudnić producentów, którzy potrafią wydobyć z muzyki zespołu coś mniej oczywistego. Jak już wspomniałem U2 nie byli wirtuozami rocka, dlatego, by ich muzyka mogła objawić się w nowym świetle potrzeba było nadać jej nowy charakter. A kto mógł zrobić to lepiej jak nie Brian Eno, który wraz z Danielem Lanois zajął się produkcją "The Unforgettable Fire"? Wprawdzie to nie Eno był producentem pierwszego wyboru, ale gdy już doszło do współpracy to spółka Brian Eno i Daniel Lanois rzeczywiście pchnęła U2 do przodu. Eno i Lanois wydobyli z muzyki zespołu zupełnie inne elementy, oszlifowali je i połączyli w imponującą całość. W efekcie ich pracy, czwarta płyta U2 okazała się dziełem z innego świata niż wcześniejsze pozycje w dyskografii zespołu. Muzycznie to nadal było U2, ale marsz w kierunku rocka stadionowego, widoczny na płycie "War",  został na chwilę zastopowany. Na "The Unforgettable Fire" słyszymy masę smaczków produkcyjnych i kilka wręcz eksperymentalnych efektów, które spajają płytę w integralne dzieło. W połączeniu z hymnowym wokalem Bono i rockową swoistością U2, metody Eno przyniosły płytę, która w dyskografii U2 okazała się wyjątkowa.

Dla mnie osobiście to również pierwsza płyta zespołu, którą poznałem w chwili wydania. A właściwie wtedy, gdy została zaprezentowana w Wieczorze Płytowym Programu Drugiego Polskiego Radia. Prawdopodobnie wcześniej usłyszałem na liście Trójki "Pride (In the Name of Love)" i zobaczyłem klip w polskiej telewizji. Utwór mocno mnie poruszył i z miejsca spowodował, że U2 stał się moim ulubionych wówczas "zachodnim" zespołem rockowym. Gdy poznałem nagranie tytułowe "The Unforgettable Fire", moja miłość do zespołu rozpaliła się jeszcze mocniej. A utwór "Love Comes Tumbling", pochodząc z epki  "Wide Awake in America" (1985), który radiowa Trójka wylansowała w Polsce jako przebój nr 1 trójkowej listy, umocnił jeszcze bardziej pozycję U2 w mojej hierarchii muzycznej. W gronie "zachodnich" zespołów rockowych Irlandczycy utrzymywali się jako moi zdecydowani faworyci przez najbliższych kilka lat. Sentyment do grupy pozostał zresztą do dzisiaj. Przyznam jednak, że samej płyty "The Unforgettable Fire" wtedy do końca nie rozumiałem a jej pełen kunszt doceniłem dopiero po latach.

Zmianę w muzyce U2 słychać już w otwierającym album "A Sort of Homecoming", gdzie zamiast dynamicznego rockowego, napędzającego rytmu, słychać delikatne, niemal swingujące uderzenia bębnów obudowane rytmicznymi, ale schowanymi w tle zagrywkami gitarowymi The Edge'a. To niemal rozmarzone, subtelne otwarcie prowadzi jednak do pełnego dynamiki singlowego "Pride (In The Name Of Love)". Ale i tutaj muzyka U2 nabiera szlachetności i swoiście rozumianego artyzmu. To nie prący do przodu, brutalny rocker, a namalowany pastelowymi barwami obraz, dynamiczny, ale piękny, podniosły i subtelny. Na plan pierwszy wysuwa się repetytywny, gitarowy motyw rytmiczny a chwytliwy refren, w którym Bono śpiewa "In The Name Of Love" zapewnia piosence przebojowość. Dalej mamy niesamowicie energetyczny, porywający, z pulsującym rytmem, przy tym na swój sposób mistyczny "Wire". Niesamowity jest tutaj skrzący się dialog efektów gitarowych The Edge'a z powracającą gitarową ścianą dźwięku oraz niemal transowy wymiar całego nagrania. Kolejny to tytułowy "The Unforgettable Fire", jeden z moich ukochanych i nigdy nie nudzących się utworów U2. Kompozycję zaczynają subtelne efekty m.in. gitarowe, na które po trzydziestu sekundach wchodzą dynamiczne uderzenia bębnów Larry Mullen Jr. Bono zaczyna śpiewać delikatnie, ale z pasją, która narasta wraz z upływem czasu. W tle słychać przewijające się dźwięki różnego pochodzenia, głównie delikatne liźnięcia gitary, ale także klawisze. W czwartej minucie słychać jakby wybuchy klawiszy, prawdopodobnie uzyskane dzięki Fairlight CMI, który też jest użyciu na płycie. Całości dopełniają partie smyczkowe w aranżacji Noela Kelehana, które ostatecznie kończą gasnącą kompozycję. "The Unforgettable Fire" to dla mnie jeden z najważniejszych utworów w historii muzyki pop w ogóle. Geniusz w czystej postaci. Stronę A kończy sielski "Promenade", jakby nie pasujący do powagi wcześniejszych kompozycji, folkowy, nawiązujący do twórczości Van Morrisona. 

Stronę B otwiera instrumentalny, ambientowy, niemal eksperymentalny "4th Of July". W tym miejscu najbardziej widać wpływ Briana Eno na powstanie płyty. Brzdąkający na gitarze basowej Adam Clayton dialoguje z gitarowymi zagrywkami The Edge'a a w tle słychać dźwięki różnego pochodzenia, które uzupełniają nagranie. Kompozycję można potraktować jak rodzaj wstępu do bardziej znaczącego "Bad", który następuje po niej. "Bad" to jeden z najczęściej wykonywanych utworów U2 na żywo, lubiany przez większość fanów zespołu. Niestety, ja do tej większości nie należę. To jest ten rodzaj twórczości U2, za którą nie przepadam. Podobno Bono próbował opisać w tekście do nagrania emocje towarzyszące zażywaniu heroiny, choć interpretacje jego słów są różne. Nie dlatego jednak nie podoba mi się ten numer. Właśnie w "Bad" w największym stopniu ujawnia się ta hymniczność śpiewu Bono wsparta powolnym, monotonnym akompaniamentem rockowym zespołu. Nie zmienia tego użycie sekwencera, które posłużyło zespołowi do wygenerowania sekwencji dźwięków w "Bad". Nie lubię i nic na to nie poradzę. Bardzo za to lubię transowy, motoryczny i dynamiczny "Indian Summer Sky". Kompozycja aż tryska energią i dynamizmem a przy tym jest w niej przestrzeń, dzięki której nagranie "oddycha". Słychać tutaj też miejscami mocniejsze riffy The Edge'a. "Elvis Presley And America" to trick Eno i Lanois, którzy zwolnili podkład muzyczny do "A Sort Of Homecoming" i zaprezentowali muzykę w takiej formie nieświadomemu niczego Bono, prosząc o zaimprowizowanie do niego śpiewu. W ten sposób powstała nowa kompozycja, która stała się refleksją nad życiem Elvisa Presleya. Utwór kontrowersyjny, ale w ciekawy sposób urozmaica płytę. "The Unforgettable Fire" kończy delikatna, rzewna ballada "MLK" śpiewana niemal a capella przez Bono. Jej bohaterem jest, jak nietrudno się domyśleć, Martin Luther King. Ładne zakończenie świetnej płyty.

Mimo kilku fragmentów, które lubię mniej, "The Unforgettable Fire" zasługuje na najwyższą ocenę. To świetny przykład rockowego dynamizmu ujętego w artystyczne ramy przez Briana Eno. Płyta z upływem czasu jedynie zyskała a to wskazuje na to, że mamy do czynienia z albumem ponadczasowym. [10/10]

Andrzej Korasiewicz
28.09.2025 r.