Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Young Gods, The - Appear Disappear 

The Young Gods - Appear Disappear 
2025 Two Gentlemen Records

1. Appear Disappear 02:58
2. Systemized 03:26
3. Blue Me Away 02:59
4. Hey Amour 04:33
5. Blackwater 05:45
6. Tu en ami du temps 03:56
7. Intertidal 05:11
8. Mes yeux de tous 03:57
9. Shine that Drone 06:43
10. Off the Radar 04:29

"Appear Disappear" to płyta, która nie zadowoli poszukiwaczy nowych brzmień. Nie spodoba się tym którzy chcą, żeby muzyka była ciągłym szukaniem nowych ścieżek w muzyce i eksperymentowaniem z dźwiękiem kosztem przejrzystości i klarowności muzyki. Nie zadowoli, bo najnowszy album klasyków rocka samplerowego, to powrót do najbardziej znanych schematów brzmieniowych Szwajcarów wypracowanych na pierwszych płytach, ze szczególnym wskazaniem na moją ulubioną "L'eau Rouge" [czytaj recenzję >>] . Nie oznacza to, że na nowym albumie The Young Gods nie ma nowych dźwięków. Właśnie są, jak najbardziej! Korzystanie ze znanych schematów harmonicznych i aranżacyjnych nie oznacza przecież tworzenia tej samej muzyki. A przynajmniej nie powinno oznaczać, bo oczywiście nie każdy potrafi tego dokonać. To jest właśnie moim zdaniem największa sztuka. Tworzyć tak samo, ale nie to samo, tak żeby nadal było ciekawie. The Young Gods na "Appear Disappear" właśnie to robi a efekt jest znakomity. Otrzymujemy dziesięć wciągających kompozycji, które powstały według przepisu z początku kariery a przy ich słuchaniu ani przez moment nie czuć znużenia. Za to słychać cały czas tę samą pasję i determinację jak na początku drogi Szwajcarów 30-40 lat temu.

Tak o płycie w magazynie "The Quietus" mówi lider zespołu Franz Treichler: "[...] „Appear Disappear” opowiada o naszej obecności i nieobecności w przemyśle muzycznym przez ostatnie 40 lat. Mieliśmy takie okresy, kiedy byliśmy poza radarem, ale potem pojawialiśmy się ponownie. Chodzi również o to, jak pozycjonujesz się w społeczeństwie, dzień po dniu, jak stawiamy czoła temu, co dzieje się na świecie, społecznie i politycznie, lub jak tego unikamy. Czytam wiele gazet, oglądam wiadomości, rozmawiam z ludźmi, ale w innych momentach myślę, że powinienem trzymać się muzyki i wyrażać siebie w ten sposób. Chodzi również o długość życia. Mamy 70 lub 80 lat na planecie; pojawiamy się, znikamy, ta ulotna rzecz jest niesamowita. Posiadanie ciała, wszystkich tych rzeczy wokół nas. Lubię tę piosenkę z tego powodu. Wersy takie jak „materia nie ma znaczenia” są typowe dla Treichlera!"

To wypowiedź człowieka dojrzałego, który już wie, że tak naprawdę niewiele od niego zależy w sprawach Wielkich a czas pobytu na tej planecie jest ograniczony. Co więcej, w pewnym wieku nabiera się perspektywy, z której widać, że właściwie to ten czas zbliża się już powoli do końca. Właśnie tak o sobie wydaje się myśleć Franz Treichler, który w tym roku kończy 64 lata. A skoro tak, to trzeba się skupić na tym co robi się najlepiej i na czym najlepiej się zna. A Franz Treichler najlepiej zna się na tworzeniu muzyki i najlepiej wychodzi mu ona, gdy tworzy ją w stylu, który odkrył na początku swojej drogi muzycznej. I taka muzyka znajduje się właśnie na płycie „Appear Disappear” - najlepszej od czasów "L'eau Rouge" [czytaj recenzję >>] , "TV Sky" i "Only Heaven" [czytaj recenzję >>] . Już w otwierającym album utworze tytułowym atakuje gitarowa pętla podbita jednostajnym rytmem wyznaczanym przez perkusję. W tle słychać kolejne warstwy gitary a także zgrzyty i inne dźwięki syntetyczne oraz łagodny, miękki śpiew Franza Treichlera. W refrenie przy powtarzaniu tytułowej frazy wokal staje się chwytliwy, niemal przebojowy. Dynamiczny jest też następny utwór pt. "Systemized", który ponownie zbudowany jest na pętli, ale tym razem dudniącego w tle basu. W trzeciej minucie pojawia się większy zgiełk, który raz znika, raz powraca. "Blue Me Away" zaczyna się jak refren "Moon Revolution", ale nagranie trwa zaledwie trzy minuty. Utwór przeplatają gwałtowne pętle hałasu i wyciszenia, w których śpiewa Treichler a w tle wirują riffy gitarowe, które wybuchają następnie podbite rytmem perkusyjnym. W "Hey Amour", pierwszym utworze wykonywanym w języku francuskim, Treichler śpiewa jeszcze delikatniej. Utwór zaczyna się dostojnie, pierwsze riffy gitarowe pojawiają się dopiero w drugiej minucie, ale nadal mamy do czynienia niemal z balladą. Pętle gitarowe nie tworzą chaosu, ale delikatnie wirują w tle. Mamy też dodatkowe warstwy gitar, bardziej hałaśliwe, ale cały czas użyte jako ornament, przerywane spokojnym, wręcz nastrojowym śpiewem Treichlera. 

"Blackwater" rozpoczyna się niemal transowo, jakby to był numer z czasów "Second Nature". To jeden z dłuższych numerów na płycie, bo trwa prawie sześć minut. Początkowo mało tutaj gitar, jeśli są, to wirują gdzieś w tle. W nagraniu przeważa motyw transowy. W trzeciej minucie pojawiają się zgiełkliwe dźwięki syntetyczne, które przez chwilę zaburzają ten nastrój, ale po chwili wszystko wraca na swoje tory. W dalszym ciągu przeważa trans, który wyraźnie zmierza jednak do jakiejś reasumpcji, ale ta wcale nie następuje. Wprawdzie w piątej minucie ponowie słychać groźne pomruki syntetyczne i ponownie wracamy do transu, ale żadne zwieńczenie nie następuje. Utwór urywa się przy śpiewie Treichlera:

"Czarna woda płynie w moich żyłach
Krzycząc krzycząc
Otwarte parasole, deszcz gazu łzawiącego
Bieganie, bieganie"

"Tu en ami du temps" to kolejny numer śpiewany w języku francuskim. Zaczyna się od glitchów charakterystycznych dla muzyki wyrosłej z kręgów posttechno. Ale bez atakujących gitarowych riffów nie mogło się obyć i takie pojawiają się od drugiej minuty, w trzeciej przejmując na kilkadziesiąt sekund kontrolę nad utworem. Po chwili powraca jednak klikająca elektronika, ale tylko po to, by zostać zmasakrowana na koniec gitarowymi pętlami. "Intertidal" brzmi mocno psychodelicznie - wirujące basy, powolny rytm i odjechany śpiew Treichlera tworzą niepokojącą aurę. Gitarowe riffy napędzają rytm, zamiast rozsadzać utwór narastającym chaosem i zgiełkiem. Inne warstwy gitarowe robią za przestrzenne tła potęgując poczucie psychodelii. Pod koniec robi się bardziej chaotycznie i zgrzytliwie, po to tylko, żeby utwór delikatnie wyciszyć. Ten zabieg robi pole dla następnego nagrania. "Mes yeux de tous" od początku narzuca jednostajny, miarowy rytm, co nadaje utworowi dużą dynamikę. Śpiewany po francusku tekst daje poczucie ekstrawagancji i przywołuje na myśl najlepsze momenty "L'eau rouge". Nagranie ani przez moment nie daje chwili wytchnienia, przez prawie cztery minuty podążając za narzuconym od początku bitem. Pod sam koniec narasta zgiełk, następnie rytm zwalnia i schowany jakby za drzwiami zatrzymuje się. Przedostatni na płycie "Shine that Drone" to najdłuższy utwór na "Appear Disappear" trwający prawie siedem minut. Podobnie jak w poprzednim numerze zaczyna się od dynamicznego wybijania bitu, wspartego przez dudniący bas, na które nakładane są kolejne warstwy syntetycznych dźwięków, na czele z gitarowymi pętlami. Głos Treichlera bywa tutaj bardziej ekspresyjny. Niesamowite wrażenie robi pulsujący syntetyczny bas wysunięty w trzeciej minucie przez kilkadziesiąt sekund na pierwszy plan a później jeszcze powracający. Nagranie płynie w ten sposób z powracającymi motywami aż do finału. Na koniec otrzymujemy utwór "Off the Radar", w którym rwane, ale wolniejsze tempo służy Treichlerowi do wyśpiewania swoich ostatnich fraz.

"Nasza miłość wyruszyła w podróż
Nasza miłość odeszła
Nasza miłość się rozszerza
Nasza miłość odeszła
Z dala od radaru, z dala od radaru, z dala od radaru"

"Appear Disappear" to świetny powrót szwajcarskich klasyków. Sympatycy zespołu otrzymają wszystko to, za co kiedyś pokochali The Young Gods. Nie wiem jak z perspektywy czasu będę oceniał album, ale wiem, że na razie sprawił mi sporo radości. A jeśli dodam do tego, że obecnie naprawdę bardzo mało słucham muzyki z kręgu rocka industrialnego, to znaczy, że Szwajcarzy naprawdę sięgnęli po najlepsze wzorce i stworzyli płytę, która prezentuje bardzo dobry poziom skoro przekonali nią do siebie nawet takiego malkontenta. [9/10]

Andrzej Korasiewicz
16.06.2025 r.