Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Bowie, David - Scary Monsters (And Super Creeps)

 
David Bowie - Scary Monsters (And Super Creeps)
1980 RCA Records
 
1. It's No Game (No. 1) (4:15) 
2. Up The Hill Backwards (3:13) 
3. Scary Monsters (and Super Creeps) (5:10) 
4. Ashes To Ashes (4:23) 
5. Fashion (4:46) 
6. Teenage Wildlife (6:51) 
7. Scream Like A Baby (3:35) 
8. Kingdom Come (Tom Verlaine) (3:42) 
9. Because You're Young (4:51) 
10. It's No Game (No. 2) (4:22)
 
Album "Scary Monsters (And Super Creeps)" Davida Bowiego został wydany 12 września 1980 roku przez RCA Records. Powstawał blisko trzy miesiące w Power Station w Nowym Jorku, a później w Good Earth Studios w Londynie. Dla mnie to pierwsza płyta Davida Bowie, jaką przesłuchałem w całości, w momencie, gdy się ukazała. Płyta, która wywarła ogromny wpływ na mój muzyczny gust. Sprawiła, że dotarło do mnie, że nie tylko można nagrać różne utwory w różnych stylach, gatunkach, wrzucić je na jedną płytę i to świetnie ze sobą się łączy. Można to zrobić kilka razy w jednym utworze. O moim pierwszym spotkaniu z tym fenomenem można przeczytać tu: [czytaj artykuł >>] 
 
Płytę  otwiera "It's No Game (No. 1)" – przesadnie emocjonalny głos Bowiego, na granicy ryku, japońskie melodeklamacje, a to wszystko przeplecione gitarą Roberta Frippa (King Crimson), która na albumie odgrywa niemal równorzędną rolę z wokalem Bowiego. Najbardziej dysonansowy utwór na płycie, a Bowie brzmi na nim jak wariat. Finał jest po prostu Crimsonowski, a na sam koniec słyszymy ryki "Shut Up!". Można zwątpić, czy naprawdę dostaliśmy do rąk płytę Bowiego. 
 
"Up the Hill Backwards" – podrywający wstęp, nagle zgaszony, uspokojony w momencie wejścia wokalu. Przypomina mi nieco to, co robił Frank Zappa z mniej więcej tego samego okresu. Potem kawałek się rozkręca i rozkręca się sam Fripp. Obydwaj (Bowie i Fripp) wypadają tu niesamowicie. 
 
"Scary Monsters (And Super Creeps)" chwyta od pierwszego taktu. Świetny, mocny motoryczny rytm, znów niepodrabialna gitara Frippa, nóżka sama chodzi. Tytułowy utwór albumu to miejsce, w którym album zaskakuje po raz kolejny. Wydaje się, że jest w nim punkowy klimat, ale w pewnym momencie gitara Frippa zaczyna obłędnie sypać dookoła nutami, jak z dziurawego worka i klimat się zmienia. Ten utwór zdecydowanie przetrwał wszelkie próby czasu. Pozycja tak mocna, jak nastepna. A jakże przecież inna.
 
O "Ashes to Ashes" mógłbym napisać cały artykuł :-). Specyficzna, nietypowa struktura muzyczna, niesamowity klimat, melancholia, zmiany tonacji i genialne frazowanie Bowiego. Chyba jedna z najbardziej genialnych piosenek, jakie powstały kiedykolwiek. Dla mnie bezdyskusyjny top. Na osobną wzmiankę zasługuje teledysk do utworu, w którym udział wzięli bywalcy londyńskiego klubu Blitz, w tym Steve Strange z Visage.
 
Ponieważ jestem stworzeniem wychowanym na czterdziestokilkuminutowych winylach, tak też słucham płyt do dziś. Już nie z winyla, czy kasety, ale większość albumów ma dla mnie stronę A i stronę B. Tak więc pierwszą stronę "Scary Monsters..." kończy "Fashion", który mógłby być jednym z wielu średniawych dyskotekowych przebojów w stylu funky, gdyby... nie gitara Roberta Frippa. Tu nie ma nic z miękkiego plumkania, jest jazda smykiem po bebechach. No coś pięknego. Kawałek pojawia się we właściwym miejscu i czasie, żeby nas ściągnąć na ziemię po "Ashes To Ashes". 
 
"Teenage Wildlife" to siedem minut czystej radości. Kolejna atrakcja ze zmianami tempa, tonacji, stylu... no oczywiście. Może to też świadome nawiązanie Bowiego do "Heroes", a może to tylko moje wrażenie.  
 
"Scream Like a Baby" - Świetny wokal, rytm, syntezatory, że o gitarach nie wspomnę. Fantastyczny poziom intensywności przechodzący w ładną melodię i urwany marsz na koniec. Następstwa akordów tworzą przedziwne połączenie nowej fali z hard rockiem, czy nawet art-rockiem. Perełka!
 
"Kingdom Come" to jedyny utwór, którego autorem nie jest Bowie. Skomponował go Tom Verlaine z grupy Television. Niektórzy odbierają go jako najsłabszy na płycie. Mimo wszystko, jeśli tak brzmi najsłabszy utwór na płycie, to ja nie mam pytań, no i nie można mieć chyba zbyt wiele o to pretensji.
 
"Because You're Young” jest prawdopodobnie najbardziej klasycznie brzmiącym "bowie'owo" utworem na albumie. Chwytliwy refren, a na gitarze Pete Townshend z The Who. Podczas słuchania tego utworu już wiemy, że od początku do końca jest bardzo dobrze. 
 
"It's No Game (No.2)" - I kończymy tak, jak otworzyliśmy. „It's No Game, Part 2”. Znacznie łagodniejszy niż część pierwsza, tym razem bez japońskich wstawek. Teraz się orientujemy, że "It's No Game" jest właśnie żartobliwą grą. Bo z jednej strony mamy swoiste intro i outro, które spinają album klamrą, albo jak chcemy, to album w tym miejscu się zapętla. Część druga jest wtedy wstępem do szalonej części pierwszej, w której Bowie po prostu się wygłupiał.
 
Na tym albumie znajduje się absolutnie wszystko, co w Bowiem najlepsze. Podczas pierwszego odsłuchu można mieć wrażenie, że być może nie wszystko działa na tym albumie, ale w przy kolejnych nabieramy pewności, że się myliliśmy. „Scary Monsters...” to fantastyczny rockowy album. Interesujący, zawierający doskonałą muzykę. Wielokrotnie określany ostatnim wielkim albumem Bowiego. Ja się z tym nie zgadzam, bo brzmi to tak, jakby nic więcej wspaniałego już później nie nagrał, a to nieprawda. Po prostu na "Scary Monsters" osiągnął absolutne wyżyny wyżyn. Ocena to bezdyskusyjne [10/10].
 
Robert Marciniak
26.05.2024 r.