Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Alphaville - Catching Rays On Giant 

Alphaville - Catching Rays On Giant 
2010 Universal Music Group, We Love Music

1. Song For No One 
2. I Die For You Today 
3. End Of The World 
4. The Things I Didn't Do 
5. Heaven On Earth (The Things We've Got To Do) 
6. The Deep 
7. Call Me 
8. Gravitation Breakdown 
9. Carry Your Flag 
10. Call Me Down 
11. Phantoms 
12. Miracle Healing 

Należę do osób o niewyczerpanych pokładach sympatii dla Alphaville. Ongiś stworzyli cudowny debiut w stylu new romantic i nieśmiertelny hymn tej epoki. Później przyszły dwa ambitne albumy pop-rockowe, a po nich zwycięskie próby odnalezienia się w trudnym okresie lat 90. Do tego dochodzą dwie bardzo udane płyty solowe Mariana Golda, plus dwa potężne zbiory niepublikowanego wcześniej materiału. Zespół nie przestaje koncertować, głównie na wschód od Menu i do dziś posiada zaskakująco wierne i liczne grupy fanów we wszystkich krajach w których często i chętnie gości, także w Polsce. W pewnym sensie, pomimo wielu przeciwności losu, stał się zespołem samowystarczalnym. Dość powiedzieć, że Marian Gold nie próżnuje, a jego ambicja nie pozwala mu trwonić swojego dorobku jeżdżąc na fali nostalgii. Dowodem na to był długo oczekiwany, zupełnie nowy materiał, jaki Gold skomponował i wydał pod szyldem Alphaville w 2010 roku nakładem jednego z sub-labeli Universalu.

Zmieniają się czasy, zmieniają się trendy w muzyce, zmienia się estetyka popkultury i rozrywki masowej. Marian Gold też zmienił się fizycznie. Niezmienne pozostały jednakże dwa najważniejsze dla Alphaville zjawiska - głos i ambicja Golda. Wspominam tylko jego nazwisko, jako że już od dawna jest on jedynym stałym członkiem Alphaville. Do nagrania "Catching Rays on Giant" zmontowany został zupełnie nowy zespół, spośród których jedynie Martin Lister pojawiał się wcześniej u boku Golda, jako muzyk towarzyszący w trasie. Sam fakt wydania pierwszej od 13 lat płyty studyjnej stawia dużego plusa temu albumowi, zanim jeszcze przeszedłem do zapoznania się z jego brzmieniem. Zawsze cieszą mnie nowe płyty artystów kojarzonych z okresem lat 80., nawet jeśli są słabe i ważne jedynie dla wiernych fanów. Co do samego "Catching..." - mam poważną zagwozdkę odnośnie sprawiedliwej jego oceny, jako że po trzech latach wciąż nie mogę dojść z samym sobą do porozumienia, co ja właściwie sądzę o tej płycie. 

Rzut oka na okładkę mówi wszystko - mamy do czynienia z niewysłowionym kiczem. Piszę to z lekkim przekąsem, gdyż to zupełnie nic nie oznacza, a w kontekście takiego zespołu jak Alphaville nabiera szczególnie podejrzanego wydźwięku. Marian Gold ponownie serwuje nam krążek pełen ambitnej, przebojowej muzyki pop, wśród której on sam jawi się jako niekoronowany książe własnego, fantazyjnego świata. Tak było na "Afternoons in Utopia", tak było też na "Prostitute" - i tak jest teraz. Piosenki tu zebrane to same przeboje zwarte i gotowe w dowolnym momencie wystrzelić, zauroczyć słuchacza i wzniecić u niego ambicje taneczne. Poukładane są w logiczną całość, która ma prawo przypominać quasi-concept-album, jakimi zresztą są wspomniane wcześniej krążki. Materiał jest bogaty i różnorodny, operujący zarówno tanecznymi rakietami, jak i balladami, a także frapującymi, malowniczymi numerami w średnim tempie. Przeboje bardzo szybko wpadają w ucho i nie wyróżniają się na tle klasycznych hitów z lat 80. 

Co zatem jest nie tak z tą płytą? Gold po raz kolejny bierze się na niej za bary z duchem czasu. W zasadzie każdy album Alphaville jest nacechowany walką z czasem w którym powstał, mierzeniem się z modą i umiejętnością odpowiedzenia na panujące w popie trendy. W roku 2010 tak postawione założenie mogło oznaczać wiele, od próby introspekcji wobec lat 80., do prób dopasowania się do zmiennej energii współczesnego electro-popu. "Catching..." oferując magazynek pełen pocisków, nie zawsze trafia w dziesiątkę. Wachlarz stylów jakie Gold usiłuje musnąć jest przytłaczający, a przez to kiczowaty. Mam wrażenie, że Gold zbyt mocno stara się brzmieć nowocześnie, przez co trafia na opór kogoś, kto przede wszystkim ceni jego brzmienie sprzed lat. Czyli właściwie wszystkich jego sympatyków. Ta płyta ma prawo podobać się. Momentami jest wręcz zachwycająca. Ma potencjał trafić do osób, które nigdy o Alphaville nie słyszały. Ale przy całej jej mocy i przebojowości - jej wiarygodność jest ograniczona. [6/10]

Jakub Oślak
02.04.2013 r.