Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

A-ha - How Can I Sleep With Your Voice In My Head

A-ha - How Can I Sleep With Your Voice In My Head
2003 WEA Records

1. Forever Not Yours    4:32
2. Minor Earth Major Sky    5:41
3. Manhattan Skyline    5:50
4. I've Been Losing You    4:08
5. Crying In The Rain    4:55
6. The Sun Always Shines On TV    5:51
7. Did Anyone Approach You    4:52
8. The Swing Of Things    5:26
9. Lifelines    4:36
10. Stay On These Roads    3:34
11. Hunting High And Low    5:54
12. Take On Me    5:42
13. The Living Daylights    7:31
14. Summer Moved On    4:41

Nie potrafię wskazać drugiego artysty, który zanotowałby równie fantastyczny powrót na scenę muzyczną, co A-ha w 2000 r. Od tamtej pory zdążyło upłynąć wystarczająco dużo czasu, aby zespół ponownie postanowił pożegnać się z fanami (finałowy koncert jest zaplanowany na 4 grudnia 2010 w Oslo), odchodząc w zasłużonej glorii i chwale. Cofnijmy się jednak do początku XXI w. i tego, co ponownie wniosło norweskie power-trio na światowe sceny. Sprawiła to przede wszystkim niepowtarzalna, mega-przebojowa, a jednocześnie piękna i ambitna muzyka i talent do jej komponowania, który przetrwał blisko dziesięć lat kompletnej próżni. Za pierwszy omen ponownego przyjścia odpowiada Norweski Komitet Noblowski, który co prawda nie nominował Mortena Harketa do Pokojowej Nagrody Nobla, ale zaprosił najsłynniejszy norweski zespół w komplecie do występu podczas koncertu towarzyszącego wręczeniu nagrody w 1998 r. A-ha wykonali wtedy jeden ze swoich przebojów, lecz co ważniejsze także jedno premierowe nagranie. Nazajutrz zaś uznali, że gra im się świetnie i chcą więcej. W przeciągu czterech kolejnych lat A-ha wydali dwa całkowicie nowe, fantastycznie przyjęte albumy - "Minor Earth, Major Sky" i "Lifelines" - które przyniosły im nowe rzesze fanów, w tym takich którzy do tej pory nie podzielali entuzjazmu wobec ich muzyki z lat 80.

Prezentowany poniżej krążek jest jakby zwieńczeniem tego niesamowitego sukcesu. To koncertówka w tradycyjnej formie, czyli zmontowana z wybranych fragmentów kilku występów na żywo, zarejestrowanych podczas trasy w 2002 r. Znajdziemy tu po równo ówczesne nowości i hiciory, choć, moim zdaniem, takie single jak "Forever Not Yours" czy "Lifelines" momentalnie dołączyły do 'the greatest' już w chwili premiery. Co zatem ciekawego wnosi ten zbiór, czego nie można usłyszeć np. na składankach? Ano w rzeczy samej - duszę zespołu wykonującego muzykę na żywo. W przypadku A-ha oznacza to tradycyjnie elektroniczne instrumentarium studyjne, podrasowane rockowym zacięciem gitary Paula Waaktaara i pianina Magne Furuholmena. W warunkach scenicznych te dwa elementy bardzo swobodnie przenikają przez zasadniczy szkielet kolejnych kompozycji. W efekcie wydźwięk znajomych hitów jest miejscami dosyć zaskakujący, a całego zbioru niezwykle widowiskowy. Sam Morten Harket także nie pozostaje w tyle. Bożyszcze nastolatek z lat 80. udowadnia, że jego uwielbienie ma swoje podstawy przede wszystkim w umiejętnościach wokalnych i barwie głosu, która naznacza muzykę A-ha tą niepowtarzalną przebojowością. Co prawda w kulminacyjnym punkcie - "Take On Me" - brakuje mu tchu do płynnego pociągnięcia najwyższych rejestrów, ale to tylko podkreśla atmosferę udanego koncertu, która nie toleruje bezmyślnych 'odtworzeń' materiału studyjnego. Tak samo jak wstawka w stylu reggae na "The Living Daylights".

Sam koncert, chociaż asekuracyjnie zlepiony i okrojony, mnie porywa. Otwiera się dosyć melanholijnie, ale szybko nabiera charakterystycznego patosu i nowofalowego romantyzmu. Muzyka odznacza się dużą płynnością i szerokością fal, a przestrzeń, jaką wyzwala, daje miejsce do popisu zarówno w nastrojowych balladach jak i chóralnie wyśpiewanych hymnach dla laserowych dusz - patrz kapitalne "Hunting High and Low". Głos Harketa i jego maniera śpiewu nadaje całości niecodziennego wymiaru, przyzywającego zarówno odległe, osobiste wspomnienia, jak i radość z wyimaginowanej przyszłości. Brzmienie przywodzi na myśl nierzeczywiste, telewizyjne wręcz obrazy, rozprzestrzenione wokół trzech wieszczy dobrej nadziei w technikolorze. Urzeka wspólnota odbioru, urzeka stabilna temperatura i domowa atmosfera przekazu. Warto podejść to tej płyty jako wartości samej w sobie, nie dodatku. Warto doświadczyć tych piosenek we wzajemnym sąsiedztwie, jak i w oddaleniu od schedy ikon popu dawno ubiegłej epoki. Warto na koniec przypomnieć, że w 1998 r. Pokojowego Nobla otrzymała para brytyjczyków John Hume i David Trimble za próby zaprowadzenia pokoju w Irlandii Północnej. [9/10]

Jakub Oślak
17.12.2009 r.